And the road becomes my bride

Wiatr wieje od morza, trzaska mnie po pysku. Latarnia w oddali raz po raz skanuje ciemniejący owal słońca i szarość piachu. Gdy będę tędy wracał, nieboskłon zajaśnieje miriadą jaśniejących punktów, a czerń wody będzie kłuć w oczy. I tylko jej muzyka wwierci się w uszy, będzie o sobie przypominać, raz po raz.

Wszystko to napawa mnie chwilowym przerażeniem, nawet moja małość niknie gdzieś w tym głuchym, pustym przestworze. Mimo tego, wszystko jest na swoim miejscu. Wszystko pasuje. Brud, którego nie mogę odmyć, pot, którym przesiąkam, papierosy, tania czekolada, ropiejące ucho. Wymarłe miasto.

Kładę się na piachu, nie ma dokąd wracać. Nigdy nie było. Mimo to, wszystko jest w porządku. Tutaj, na końcu wszystkiego, ciężki poszum śpiewa tylko dla mnie. Into the night, my long suffering friend. We’ll be reborn again.

Tracąc nadzieję, zyskałem wolność. Czekolada smakuje doskonale.